31.01.2015

Mama jest chora, czyli system padł.



Mama jest chora. Ratunkuuuuu!


Nie wiem, czy większy ratunek potrzebny mnie, czy moim podopiecznym. Tak się składa, że zawsze, gdy jestem w ciąży łąpię infekcje. Zazwyczaj jest to 10 dni, w tym 4 jestem wyjęta z życia. Nie wiem jak się nazywam i najlepiej, żeby nie wypowiadamo w moim kierunku zdań złożonych. Gdybym wiedziała, kiedy nastąpi atak, mogłabym przygotować rodzinę jakoś. Obiadów nagotować na tydzień. Ubrania wyprać 2 razy, co by się za szybko nie pobrudziły. Ale nie ma tak dobrze.
Wirus zawsze przybywa niezapowiedziany, cichutko i podstępnie. Rano budzisz się z takim nieśmiałym drapankiem w gardle albo wodą w nosie. Kto by tam zwrócił uwagę. Już po południu masz dziwne uczucie, że coś jest nie tak. W końcu następnego dnia wywieszasz białą flagę i podnosisz ręce. Następuje wyłączenie systemu. 
Ja już wtedy nawet nie próbuję walczyć. Wiem, że i tak skończy się antybiotykiem. Im szybciej udam się do lekarza, tym większa jest szansa, że awaria potrwa któcej niż standardowe 10 dni (czyli jakieś 8).

Co dzieje się w domu, gdy mama jest chora? Masakra. Ona, żona, Matka dzieciom. Przecież nie jestem głową tej rodziny, do cholery, więc niby czemu beze mnie sobie nie radzą? Bo jestem szyją, karkiem, kręgosłupem, na którym ta głowa siedzi. Choć nie wykonuję wszystkich obowiązków domowych sama, większość z nich koordynuję. Kiedy mam katar, kaszel, gorączkę i inne nieszczęścia naraz, nie jestem w stanie nawet kierować robotami. Wtedy to nasz domowy system pada. Na stole nie ma ciepłej zupy. Dzieci chodzą w za krótkich spodniach, bo tylko takie im czyste zostały. Telewizor jest ich opiekunem przez większą część dnia. A ja spod przymkniętych powiek czuwam tylko, by żadne nie włożyło gwoździa w gniazdko, czyli stosuję absolutne minimum opieki rodzicielskiej.
Spytacie pewnie czy te dzieci mają ojca? Otóż mają bardzo fajnego. Na dodatek chodzi do pracy i zarabia, więc pół dnia i tak go nie ma. A jak jest, to... hmmm cóż.... przecież nie posprząta tak dobrze jak ja, wiadomo.
Nie wstydzę się przyznać do takiej sytuacji i nie mam w związku z nią wyrzutów sumienia. Każdy ma prawo być niedysponowany, raz na jakiś czas. Nie biję się o tytuł matki roku, ani tym bardziej perfekcyjnej pani domu. Owszem, na co dzień staram się jak mogę być boginią domowego ogniska i strzec płomienia na różnych płaszczyznach. Ale porzyznaję bez bicia, że nie jestem robokopem. Nie będę na resztkach energii ogarniać wszystkiego, tylko bo to, by uchronić się przed mało współczującym spojrzeniem teściowej. Za kilka dni los pożałuje moich zaniedbanych dzieci, ukróci me męczarnie i sytuacja zacznie wracać do normy. Kolejne kilka dni zajmie mi doprowadzanie do obrazu sprzed infekcji (co za okropne słowo), ale to już inna historia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz